Party - Ein Buch fur Alle und Keinen – zbyt długie intro z dziwnymi dźwiękami jakby z muzyki dyskotekowej i odgłosy i na końcu znów dźwięki jakby wyjęte rodem z Metalliki tym razem bicie serca jakby z utworu That Was Just Your Life. Wola istnienia... – zaczęli pop rockowym graniem bardziej niż z poprzedniczki. Ten utwór mnie przestraszył, pierwsze dźwięki i ten dziwny wokal i perkusja. Broni go w moich oczach w miarę zjadliwa solówka, zagrywki i końcówka. Początek to jakiś niewypał. After party – słyszymy tylko chwilowy płacz dziecka jakby w szpitalu Lśnienie – zaczyna się spokojnie akustycznie i wchodzi ostrzej trochę. Ten utwór podnosi mnie na duchu słuchając tej płyty. Świetna balladka Comy chociaż nie w stylu Pasażera. Diagnoza – chyba jedno z lepszych intr na tej płycie. Świetne przejście do następnego utworu w tle słysząc jakieś bieganie i krzyki "transfuzja, transfuzja". Transfuzja – i utwór z "jajem" ostre gitary, świetny tekst, świetnie grający bas. Raczej nie schodzi w lżejsze rytmy a ostrzejsze i znów na końcu słyszymy growling Piotrka Przesilenie – kolejne intro, w którym słyszymy jakieś kaszle czy nawet jakby ktoś na jakiejś dyskotece źle się poczuł i musiał do wc Nadmiar – znów eksperymenty Comy. Kolejny pop rockowy utwór i dziwnie ustawiony wokal. Lecz broni się dalszą częścią gdzie wchodzą mocniejsze dźwięki. Lecz pod sam koniec powraca do poczatkowego pop rocka czy nawet drum'n'bass. Nowe tereny migreny – słyszymy w tym intrze jakby podpalanie papierosa i zakrztuszanie się nim i śmiechy ludzi. Trujące rośliny – i w końcu coś na co czekaliśmy przez parę utworów. Ostre jakby trochę Kornowe intro. I słyszymy starą Come. Spokojna zwrotka, ostry refren to coś na co czekali wszyscy fani. I świetna solówka pod koniec utworu i wers, który zapada w końcu w pamięci "nie połknie mnie, nie połknie mnie noc, nie połknie mnie zła noc". Ciągi i pociągi – słychać tutaj jakieś szepty. I na samym końcu jakby się było na dworcu kolejowym i tarcie kół pociągu o szyny. Osobowy – jak dla mnie nieporozumienie zespołu. Utwór, który nie powinien pojawić się na płycie. Kawałek, który mnie odstrasza od tej części płyty. Znów wpływy jakiegoś hip – hopu lub drum'n'bassu (?). Loty i odloty – słyszymy jakby zatrzymywał się jakiś autobus i odlatywały samoloty oraz dworzec kolejowy. Kolejne nieporozumienie z intrem. Emigracja – kolejny utwór, którego raczej omijam. Czyżby wpływy pana Maleńczuka (?). Nie ten utwór jest obok Osobowy niepotrzebny na tej płycie no ale cóż pojawił się. I ten ostatni wers niestety wpadający w ucho "chciałbym homo się stać seksualnym". Stosunek do służby wojskowej – intro trochę jakby niemoralne. Jakby dwóch facetów nie mogło powstrzymać swoich popędów. Może to jest podtekst do poprzedniego utworu (?). Zero osiem wojna – pierwszy singiel z tej płyty i chyba długo oczekiwany powrót z tych dziwnych utworów. Świetny dwugłos Roguckiego. I powrót do korzeni no i piękny bas oczywiście czego nie brakuję w starej Comie. Jednym słowem doczekaliśmy się przez te 2 ciężkie utwory powrotu do mocniejszych brzmień, na które czekaliśmy. Polish Ham – jakieś świnie jakby ubijanie czy zestrzeliwanie ich. Kolejne bezsensowne intro. Pożegnanie z mistrzami – znów jeden z lepszych momentów na tej części płyty. Mocniejsze brzmienie, na które długo nie musieliśmy czekać. Chrum! – o co tutaj chodzi nie wiem (?). Świadkowie schyłku czasu królestwo wiecznych chłopców – utwór, na który czekałem przez cała pierwsza płytę. Świetnie powraca do starego grania do jakiego nas przyzwyczaili. I ten wers, w którym wykrzykuje tytuł utworu coś świetnego. I wyciągane górki przez Roguca coś czym czaruje innych. Solówki piękne. Troszeczkę słychać wpływy Iron Maiden ale tylko troszeczkę. Świetny utwór na koncerty. Koniec pewnego etapu – tak jakby słychać jakby serce przestało bić i jakbyśmy byli w szpitalu
Początek pewnego etapu – hmmm ciąg dalszy końcowego intra z pierwszej płyty (?). Ekhart – i się nie zawiodłem. Coś na miarę Leszka Żukowskiego i Zaprzepaszczonych sił wielkiej armii świętych znaków. Utwór długo rozwijający się i trzymający w napięciu. Mają te 2 utwory w sobie. Coś z 2 poprzedniczek. "Jeszcze pocieszam się, że jestem" znów zapadające w ucho chociaż nie ma bardzo ostrych momentów lecz ten utwór podnosi ocenę całej płyty i świetnie otwiera drugi krążek. W tym utworze jedyny raz użyto tytułu płyty. Świetny utwór na koncerty. Na na na na – śpiew dzieci i jakieś oklaski (?). Zamęt – kolejny utwór, który podnosi ocenę ogólnie płyty i trzymający poziom drugiego krążka. Daje kopa na samym początku i słychać stare brzmienia. I kolejny wers, który może zapaść w pamięci "więcej sił, żeby żyć" i growling Piotrka. Zwalniamy – co to jest to nie wiem. Jakaś muzyka i rozmowy. Widokówka – utwór jakby z drugiej płyty Comy. Świetnie by się w nią wpasował. Znów pięknie "faluje" bas na co fani czekali. Świetne zagrywki gitarowe. Jest to świetna ballada w stylu Comy. I znów wers "to nieistotne z perspektywy absolutu" śpiewany przez fanów. Przestrzeń nie-rzeczywista – (?) Parapety – początek grany jakby w jakimś pomieszczeniu. Na początku słychać jakieś zakłócenia jakby komórkę przystawić do głośników. Utwór najsłabszy na tej części płyty. Kolejne chyba malutkie nieporozumienie. Perkusja jakoś dziwnie znów ustawiona. Popołudnia bezkarnie cytrynowe – no i znów nadzieja powróciła. Utwór jeden z najlepszych na całej płycie. Jak dla mnie świetny utwór na uspokojenie tłumów na koncertach. Świetnie rozwijający się ze spokojnego do mocniejszych części. I wszyscy na koncertach będą śpiewać za Piotrkiem "słońce na wylot przenika przez głowę, życie mi płynie przy Tobie cytrynowe...". Ślimak – zabawa dzieci ze ślimakiem (?). Cisza i ogień – na ten utwór czekałem prawie całe obie płyty. Utwór, który od dawna jest grany na koncertach. Utwór, który na płycie zaczarował chyba każdego. "Cisza i ogień, we mnie i w Tobie" nie da się wyobrazić tysięcy gardeł śpiewających ten wers. Kolejny utwór obok Leszka Żukowskiego i Zaprzepaszczonych sił wielkiej armii świętych znaków, na które czeka się z niecierpliwością na koncertach. Przeważnie grany na samym końcu. Najlepsza solówka na tym całym albumie. Utwór, który jest największym plusem na tej płycie. Epilog ze starym prykiem – bicie dzwonów w kościele i ptaki oraz kaszel oraz modlitwa ludzi. Kolejne bezsensowne intro. Archipelagi – trochę Toolowy wstęp na basie. Spokojnie zaczynający się utwór. Przez cały utwór praktycznie króluje bas w tym utworze. Lecz pod koniec słyszymy wreszcie ostre gitary, za którymi troszkę się stęskniliśmy i solówka lecz nie dorównuje poprzedniej. Recykling – chrząszcze, stare radio, przewijanie taśmy kasety. Dziwne zakończenie płyty.
Ogólnie płyta jest dobra lecz ma wiele utworów, które nie powinny się na niej pojawić. Często nudne przerywniki. Nudzące intro i zakończenie płyty. Ale są utwory, które odwdzięczają się za te utwory tj.: Lśnienie, Zero osiem wojna, Świadkowie schyłku czasu królestwo wiecznych chłopców, Transfuzja, Trujące rośliny, Ekhart, Zamęt, Widokówki, Popołudnia bezkarnie cytrynowe, Cisza i ogień. Czasem bezsensowne tytuły można zobaczyć, bezsensowne zagrywki lecz płyta w większości momentach broni się. Ogólnie w całości lepiej wypada drugi krążek lecz pierwszy w pewnych momentach też wypada bardzo dobrze. Zbyt dużo eksperymentów mam tylko nadzieje, że Coma nie będzie do nich wracać na następnej płycie. I jedno czego Coma nie odpuściła. "Wojna dźwięków" znów poszła za zespołami typu Metallica czy Red Hot Chili Peppers.
|